Żyjemy w XXI wieku, w związku z tym nie powinno dziwić, że i moi pacjenci słyszeli o antykoncepcji i pragną jej z własnej, lub też swoich opiekunów, woli. Tak jak w medycynie tzw. ludzkiej, tak i w świecie weterynaryjnym mamy kilka różnych możliwości, co do wyboru metody, za pomocą której chcemy się ustrzec przed niechcianym potomstwem u naszych suk lub kotek. Okazałbym się męskim, szowinistycznym prosięciem, gdybym trwał w przekonaniu, że kwestia zabezpieczenia się przed niepożądaną ciążą leży tylko po stronie samicy. W przypadku czworonogów także istnieje kilka możliwości uniknięcia przez nich zapłodnienia samicy.
Jako że samiec, niezależnie od gatunku, jest organizmem prostym, więc zacznę od metod antykoncepcyjnych u „chłopaków”. Myśląc o antykoncepcji u samca zazwyczaj na myśl przychodzi zabieg kastracji, czyli chirurgicznego usunięcia jąder. Sprawa prosta, jasna, i bardzo mocno polecana. Oprócz tego, że zyskujemy 100% pewności, że nasz pies lub kot nie będzie w stanie zapłodnić samicy, to przy tym zyskujemy ogromny bonus w postaci profilaktyki chorób prostaty. Jeśli usuniemy główną fabrykę testosteronu, czyli jądra, gruczoł krokowy po prostu zacznie zanikać, co zmniejsza ryzyko wystąpienia jego schorzeń. Kolejnym plusem jaki wynika z kastracji jest zmniejszenie popędu płciowego i ogranicznie zachowań typowo „samczych”, czyli agresji wobec innych osobników płci męskiej, oraz ucieczek naszych podopiecznych za „zewem natury”. Dla porządku dodam, choć to rozumie się samo przez się, że usuwając jądra kategorycznie eliminuje się ryzyko wystąpienia nowotworów tego narządu. Jest tylko jeden minus. Zabieg jest niodwracalny, raz wykastrowany samiec nie nabędzie mógł z powrotem, mimo szczerych chęci opiekuna, odzyskać swoich ukochanych jąder.
Oczywiście do zabiegu chirurgicznego pacjent musi się nadawać, to znaczy ryzyko związane z narkozą i samym zabiegiem musi być niewielkie. Co, jeśli te warunki, z różnych powodów, nie są spełnione? Czy taki samieć musi pozostać płodnym? Może, ale nie musi. Coraz bardziej popularna jest metoda tzw. chemicznej kastracji, czyli blokowania, za pomocą hormonów, wytwarzania testosteronu. Powoduje to obniżenie popędu płciowego i zahamowanie produkcji plemników, co w efekcie właściwie gwarantuje bezpłodność.
W tej chwili na rynku weterynaryjnym dostępny jest preparat w postaci, umieszczanego pod skórą implantu, który powoli uwalnia substancję blokującą wytwarzanie testosteronu. Preparat, jak na razie, zarejestrowany jest tylko dla psów.Plusem tej metody jest możliwość jej odwrócenia. Implant działa około 6 miesięcy (zależnie od masy ciała i metabolizmu). Jeśli po tym czasie nie wszczepimy kolejnej „dawki”, zdolności seksualne psa wrócą do poprzedniego stanu.
Jeśli jednak nie ufacie samcom (bo właściwie każdemu z nas należy się ograniczone zaufanie) a pragniecie zabezpieczyć swoje suczki lub kotki przed zajściem w ciążę, też macie kilka możliwości. Podstawową metodą jest zabieg kastracji, określany też często mianem sterylizacji. Polega on na usunięciu jajników, bardzo często wraz z jajowodami i macicą. Dlaczego usuwać cały narząd, skoro pozbycie się jajników gwarantuje bezpłodność? – może zapytać ktoś bardzie dociekliwy. Odpowiedź jest banalna: mimo braku jajników, przy zachowanej macicy, jest możliwość wystąpienia, zwłaszcza w podeszłym wieku, chorób macicy, z ropomaciczem na czele. Skoro i tak wykonywany jest zabieg chirurgiczny i pozbywamy suczkę lub kotkę możliwości posiadania potomstwa, warto zabieg nieco poszerzyć i zagwarantować podopiecznej profilaktykę chorób macicy. Oczywiście, w tym przypadku także, decyzja musi być dobrze przemyślana, bo jest to zabieg nieodwracalny.